18 kwi 2013

Rozdział III. cz. 1 Pałac Czterech Wiatrów




Kaname zlikwidował samobójstwo.

Jeśli się zabijasz, to znaczy, że on tak chciał.

Tak naprawdę to on cię uśmierca, wykorzystując do tego twoje ręce.

Nie jest to już samobójstwo - to kara śmieci.





Hideki nie wrócił już do lochu, lecz do wcześniej przygotowanego schludnego pokoju. Czekał tam na niego posiłek i kilku medyków. Był zupełnie wyczerpany. W skroniach mu szumiało. Bezkształtne myśli tłukły się o ściany jego umysłu.
Niepokój…
Złoto…
Oszołomienie…
Granat…
Zaciekawienie…
Kaname…
Światło…
Nierozwaga…
Nierozwaga.
Nierozwaga!
Jak tłuczone szkło. Nie potrafił ich pozbierać. I nie miał takiego zamiaru. Niech sen zrobi to za niego. Położył się na łóżku, nie zwracając uwagi na medyków. Chyba coś to niego mówili. Coś o wyczerpaniu organizmu, niedożywieniu. Ich głosy cięgle brzęczały jak natrętne muchy. Wmusili w niego posiłek. Zjadł miskę ryżu. Dali mu spokój.


         Poranek był porankiem przeciwieństw. Zamiast chłodu – ciepło. Zamiast całkowitej ciemności – delikatne światło. Zamiast twardych kamieni – miękkość. Zamiast kajdan – wolność?
Tylko Kaname mógł dokonać tej przemiany z taką łatwością. Dlaczego? Gdyż nie istniały dla niego zasady, ograniczenia, prawa. Więc cóż mogło stać na przeszkodzie, by uczynić więźnia gościem? Może kimś więcej. Hidekiemu wszystko to wydawało się takie niezwykłe. Obudził się wypoczęty po raz pierwszy od… no właśnie od kiedy? Otworzył oczy i zobaczył ludzi pochylonych nad nim z igłami w rękach. Zaszywali jego rany.
- Jak długo spałem? – zapytał, podnosząc się.
- Nie ruszaj się, bo zerwiesz szwy – usłyszał zamiast odpowiedzi.
 „Więc założycie je znowu” – pomyślał, lecz nic nie odpowiedział.
 Rozejrzał się po średniej wielkości pomieszczeniu. Ono też było dziwacznie urządzone. Czy tutaj nic nie mogło być normalne? Nawet meble takie jakieś wysokie... dziwne. I te okna. W pokoju poza nim znajdowało się pięć osób. Chłopak usiadł na skraju łóżka, ignorując tym samym polecenie medyka. Z zaskakującym spokojem patrzył jak kilka par rąk uwija się przy nim, oczyszcza jego rany, zaszywa je, zakłada opatrunki. Medycy robili to sprawnie, w milczeniu i skupieniu. Wydało mu się to nawet zabawne. Wyglądali jakby pracowali przy kukle, a nie żywym człowieku. Bardziej przypominało to naprawę usterek, niż leczenie. Hideki był zbyt zadowolony faktem wyspania się, by odczuwać niepokój ich obecnością czy niepewność o swoją przyszłość. Jego myśli były zajęte czymś o wiele bardziej błahym. Przyglądał się igle zagłębiającej się w jego ciało, która ciągnęła za sobą grubą nić. O dziwno nie sprawiało to bólu. Dwa szycia w okolicach żeber, jedno duże na plecach, kilka na ramionach i jedno koło skroni. I jeszcze poparzenie na boku zadane mu pierwszego dnia przesłuchania... Ile blizn mu znów przybędzie? Właściwie nie miał nic przeciwko nim. Były pamiątkami przeżytych walk, a także przypominały o potrzebie ciągłej pracy nad umiejętnościami. Zasada numer jeden – nigdy nie daj się zranić dwa razy w to samo miejsce.
 - Więc jak długo spałem, bo nie dosłyszałem twojej odpowiedzi? – zwrócił się jeszcze raz do Kanamejczyka.
 - Trzy dni – odpowiedział lekarz wbijając igłę pod jego łopatką.
 „Trzy dni… a oni wciąż mnie opatrują. Chyba nie było ze mną najlepiej.”
Medyk skończył zakładać szew. To był ostatni. Hideki wstał i szybko tego pożałował. Okazał się słabszy, niż przypuszczał. Zachwiał się i pewnie by upadł, gdyby nie stojący obok medycy. Odtrącił ich ręce i spróbował jeszcze raz.
- Nie wolno ci się teraz zbytnio ruszać. Masz złamany palec i kilka głębszych ran…
Tym razem udało mu się utrzymać w pozycji stojącej. Widząc ciało pokryte bandażami, licznymi sińcami i szwami oraz  świadczące o niedożywieniu wystające żebra, zaśmiał się. Wyglądał jak kukiełka! Zupełnie jak zniszczona kukiełka. Rozbawiła go też zadziwiająca zmiana w zachowaniu Kanamejczyków. Czy to nie dziwne, że ręce, które wcześniej kłuły, cięły i łamały, stały się nad wyraz delikatne? Ciało, które jeszcze kilka dni temu było bite, sponiewierane i umęczone, zostało umyte, odżywione i leczone ze szczególną starannością. Oczywiście nie byli to ci sami ludzie, którzy go przesłuchiwali. Ale Hideki traktował Kamaneczyków jako ogół. Grzechy jednego z nich zapamiętywał w odniesieniu do całej społeczności.
- Usiądź – zwrócił się do niego lekarz grzecznym tonem. Jakże ich uniżenie było zabawne. – Przez następne miesiące…
Rozbawienie prysło.
- Miesiące… - powtórzył Hideki z niedowierzaniem. – Przez następne miesiące?
- Tak… Twoja rehabilitacja może potrwać kilka miesięcy…

Chłopak poczuł jak gorąca krew napływa mu do skroni. Jakiś głos w głowie krzyczał: „Uspokój się! Myśl, co robisz!”, ale porywcza część natury nie chciała go słuchać. Gniew wziął górę nad rozwagą.
 - Gdzie są moje rzeczy? – Ton głosu Hidekiego zmroził krew w żyłach medyków. – Gdzie są moje rzeczy?! – powtórzył, nie doczekawszy się odpowiedzi.
- Jakie rzeczy? Kiedy tu przyszedłeś nie miałeś nic ze sobą…
Hideki obrzucił ich gniewnym spojrzeniem. Czyżby uważali, że jego spodnie nie mieszczą się w kategorii rzeczy? Może i nie były w zbyt dobrym stanie, ale mimo wszystko to wciąż było ubranie. Jego ubranie. Owinął się więc prześcieradłem, gdyż miał w sobie jeszcze na tyle przyzwoitości, by nie paradować w samej bieliźnie i pokuśtykał w stronę wyjścia. Oczywiście nie bez sprzeciwu Kamaneczyków. Znów coś krzyczeli o zasłabnięciu, złamaniu, odpoczynku i innych „błahostkach”. Hideki zupełnie ich zignorował. Na szczęście prawdopodobnie bali się do niego zbliżyć, by go powstrzymać.
Opierając się o ścianę wyszedł na korytarz. Znów ujrzał ten piękny, polerowany granat oraz złote ornamenty błyszczące w świetle pochodni. „Nie wiesz nawet, dokąd idziesz! Co zamierzasz zrobić?!” – ostrzegał go wewnętrzny głos. „Dokąd? Do Kaname!” Posuwał się powoli dość szerokim korytarzem. Napotykał co jakiś czas ludzi w czarnych kimonach, którzy widząc go, przerywali rozmowy i wpatrywali się w niego, nie kryjąc osłupienia. Nie zwracał na nich uwagi. W końcu korytarz przeciął dość dużą, wysoką, bogato zdobioną salę, z której rozchodziły się inne korytarze i przejścia.
Tam zatrzymali go strażnicy.

- To ty! Stój! - krzyknął jeden nich.
Hideki zatrzymał się po części z posłuszeństwa, po części ze zmęczenia tym drobnym wysiłkiem. Natychmiast został otoczony.
 - Co tutaj robisz?
- Zwiedzam sobie ten pałac. A właściwie zwiedzałem, póki mi nie przeszkodziliście. Czy mógłbym ponownie podjąć tę czynność? - zapytał ironicznie grzecznym tonem.
- Dalej nie możesz przejść.
- Dlaczego?
- Do południowej części Shikaze Shitou nie wejdzie nic nieczystego. 
Urashihara poczuł, że krew w jego żyłach wrze, roznosząc żar gniewu po całym ciele. Nic nieczystego?! Usłyszał za sobą szyderczy śmiech. Odwrócił się i napotkał pełne nienawiści i drwiny oczy, patrzące na niego z niekrytą wyższością. Ciemnowłosy mężczyzna z czerwoną przepaską na ramieniu minął go, cały czas się śmiejąc. Ten śmiech był skierowany do niego. Niczym oliwa podsycił ogień wściekłości.
- Nie wejdzie? Naprawdę? - szepnął i błyskawicznym ruchem wyminął otaczających go strażników. 
Strażnicy z początku nie zorientowali się, co się stało. Żaden z nich nie został nawet lekko muśnięty przez Hidekiego. Jednak wojownik był jeszcze zbyt słaby, by im się wywinąć. Szybko go dogonili i przygwoździli do ściany. 
- Myślisz, że możesz robić tu, co chcesz?! Ten pałac ma swoje zasady! 
- Tak? To dlaczego tamten człowiek mógł przejść? - Wskazał na śmiejącego się z niego mężczyznę, który wraz z otaczającymi go żołnierzami minął pomieszczenie i szedł dalej korytarzem.
- On jest kapitanem! Natomiast ty... - Tu strażnik zmierzył go wzrokiem, dokładnie oglądając każdy jego siniec i wystającą kość. - Ty jesteś nikim - posumował swoje obserwacje, nie ukrywając politowania. - Na pewno nikim, kto mógłby przejść do południowej części.
- Południowej części...?
- Tak. Shikaze Shitou - Pałac Czterech Wiatrów albo, jak kto woli, Śmiercionośnego Wiatru*. Każdy kierunek ma tu swoje miejsce. Południowa część jest zamieszkiwana przez wyższych wojskowych, niektórych dworzan i pracującą w niej służbie. A także samego Kaname. Ty chyba nie jesteś nikim z nich.
- Chcę widzieć się z Kaname! - krzyknął Hideki, tracąc cierpliwość. W głowie wciąż słyszał głos rozsądku, lecz i tym razem go zlekceważył.
- To nie możliwe. Wracaj do...
Wojownik zaatakował go pięścią. Uderzenie nie było zbyt mocne, lecz wystarczyło, by wywołać bójkę. Hideki błyskawicznie został powalony na ziemię. Przy jego gardle pojawiło się pięć ostrzy. 
- Ten pałac ma zasady! Jeśli tym razem je złamiesz, nie zostaniesz ponownie ocalony! Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele -ostrzegł go.
- Chcę widzieć się z Kaname! - powtórzył Hideki.
- Wątpię, by on chciał się widzieć z tobą - Kobiecy głos przerwał kłótnię. 
Hideki powiódł wzrokiem w jego kierunku. Napotkał chłodne spojrzenie szmaragdowych oczu...







_____________________

*Shikaze Shitou - gra słów, choć nie wiem, czy udana, gdyż nie jestem pewna tłumaczenia słowa shitou. Tylko kilka razy spotkałam się z tłumaczeniem "pałac". Wybrałam je, bo najbardziej pasowało fonetycznie. Nawet jeśli nie jest poprawne, to, jak wspominałam, dostosowuję zasoby tego języka wedle potrzeb. Shi - 4 lub śmierć (stąd jest pechową liczbą w Japonii i nie tylko), kaze - wiatr. 








~part of me~






Dziś dla wszystkich wytrwałych. Macie dla mnie dużo cierpliwości i wyrozumiałości. Nie wiem dokładnie, ile osób to czyta, ale bez względu na obecność odbiorców bądź ich brak będę to dziwadło pisać. Choćby czytała to tylko Malaria i to jedynie przez wzgląd na naszą znajomość i moje zaangażowanie. Komentuj, bez względu na to, czy Ci się podoba czy nie. Nigdy nie obraża mnie krytyka. Miłego dnia :D                

            









7 komentarzy:

  1. Jestem zachwycona kolejnym rozdziałem ♥ Postać Hidekiego jest świetna ^^ Uwielbiam jego aroganckie wypowiedzi i sposób myślenia. :) Mogłabym godzinami pisać o walorach tego rozdziału, ale nie ma chyba takiej potrzeby bo Ty doskonale wiesz, że jestem Twoją wierną czytelniczką i fanką Twojego talentu ;* Czekam na kolejną część. Wybacz za mało konstruktywny komentarz samozwańcza-caryco ;* Yennefer

    OdpowiedzUsuń
  2. Intrygujący wstęp, zastanowił mnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie moge doczekać się dalszych opowiadań :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ skąd Yennefer, moja szlachcianko, jest on bardzo konstruktywny. Masz rację, ja dobrze wiem, o co Ci chodzi. Bardzo cieszę, się, że mam takiego odbiorcę - czytelnika, który potrafi wychwycić moje zamysły. Eh... powtarzam się.

    Weronisza - ten tekst jest o dziwo autentyczny. Zrodził się gdy Malaria "chciała się zabić", bo miała mnie dosyć. Ale ja nie mogła na to pozwolić. Pobawiłam się w Kaname :)

    Panie Krytyku, będzie Pan musiał zaczekać jeszcze jakieś 5-6 dni... może mniej, zobaczymy :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Początek świetny, zawsze wychodzą Ci one tak poetycko... Gdy czytałam, jak zaszywają Hidekiemu rany, wzdrygałam się. Ile on musiał przejść, skoro teraz ignoruje własny ból i tak się zachowuje? Ciekawi mnie zakończenie, wydaje mi się, że ta kobieta to bohaterka prologu. Nie mogę się doczekać następnej części!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cassie - jesteś genialna, tyle Ci powiem. Poza tym, że należysz do moich sił napędowych, to jeszcze jesteś bardzo bystrym czytelnikiem :D

      Usuń
    2. Czyli mam rację! Teraz jeszcze bardziej nie mogę się doczekać części drugiej. :D

      Usuń

Jak miło, że decydujesz się na skomentowanie. Tylko pamiętaj - szczerość najważniejsza!