Kaname zlikwidował samobójstwo.
Jeśli się zabijasz, to znaczy, że on tak chciał.
Tak naprawdę to on cię uśmierca, wykorzystując do tego twoje ręce.
Nie jest to już samobójstwo - to kara śmieci.
Hideki nie wrócił już do lochu, lecz do wcześniej
przygotowanego schludnego pokoju. Czekał tam na niego posiłek i
kilku medyków. Był zupełnie wyczerpany. W skroniach mu szumiało. Bezkształtne
myśli tłukły się o ściany jego umysłu.
Niepokój…
Złoto…
Oszołomienie…
Granat…
Zaciekawienie…
Kaname…
Światło…
Nierozwaga…
Nierozwaga.
Nierozwaga!
Jak
tłuczone szkło. Nie potrafił ich pozbierać. I nie miał takiego zamiaru. Niech
sen zrobi to za niego. Położył się na łóżku, nie zwracając uwagi na medyków.
Chyba coś to niego mówili. Coś o wyczerpaniu organizmu, niedożywieniu. Ich
głosy cięgle brzęczały jak natrętne muchy. Wmusili w niego posiłek. Zjadł miskę
ryżu. Dali mu spokój.
Poranek był porankiem przeciwieństw.
Zamiast chłodu – ciepło. Zamiast całkowitej ciemności – delikatne światło.
Zamiast twardych kamieni – miękkość. Zamiast kajdan – wolność?
Tylko Kaname mógł dokonać tej przemiany z taką łatwością.
Dlaczego? Gdyż nie istniały dla niego zasady, ograniczenia, prawa. Więc cóż
mogło stać na przeszkodzie, by uczynić więźnia gościem? Może kimś więcej. Hidekiemu
wszystko to wydawało się takie niezwykłe. Obudził się wypoczęty po raz pierwszy
od… no właśnie od kiedy? Otworzył oczy i zobaczył ludzi pochylonych
nad nim z igłami w rękach. Zaszywali jego rany.
- Jak długo spałem? – zapytał, podnosząc się.
- Nie ruszaj się, bo zerwiesz szwy – usłyszał zamiast
odpowiedzi.
„Więc założycie je znowu” – pomyślał, lecz nic nie
odpowiedział.
Rozejrzał się po średniej
wielkości pomieszczeniu. Ono też było dziwacznie urządzone. Czy tutaj nic nie
mogło być normalne? Nawet meble takie jakieś wysokie... dziwne. I te okna. W pokoju
poza nim znajdowało się pięć osób. Chłopak usiadł na skraju łóżka, ignorując tym
samym polecenie medyka. Z zaskakującym spokojem patrzył jak kilka par rąk uwija
się przy nim, oczyszcza jego rany, zaszywa je, zakłada opatrunki. Medycy robili
to sprawnie, w milczeniu i skupieniu. Wydało mu się to nawet zabawne. Wyglądali
jakby pracowali przy kukle, a nie żywym człowieku. Bardziej przypominało to
naprawę usterek, niż leczenie. Hideki był zbyt zadowolony faktem wyspania się,
by odczuwać niepokój ich obecnością czy niepewność o swoją przyszłość. Jego
myśli były zajęte czymś o wiele bardziej błahym. Przyglądał się igle
zagłębiającej się w jego ciało, która ciągnęła za sobą grubą nić. O dziwno nie
sprawiało to bólu. Dwa szycia w okolicach żeber, jedno duże na plecach, kilka
na ramionach i jedno koło skroni. I jeszcze poparzenie na boku zadane mu
pierwszego dnia przesłuchania... Ile blizn mu znów przybędzie? Właściwie nie
miał nic przeciwko nim. Były pamiątkami przeżytych walk, a także przypominały o
potrzebie ciągłej pracy nad umiejętnościami. Zasada numer jeden – nigdy nie daj się zranić dwa razy w to
samo miejsce.
- Więc jak długo spałem, bo nie dosłyszałem twojej
odpowiedzi? – zwrócił się jeszcze raz do Kanamejczyka.
- Trzy dni – odpowiedział lekarz wbijając igłę pod jego łopatką.
„Trzy dni… a oni wciąż mnie opatrują. Chyba nie było ze mną
najlepiej.”
Medyk skończył zakładać szew. To był ostatni. Hideki wstał
i szybko tego pożałował. Okazał się słabszy, niż przypuszczał.
Zachwiał się i pewnie by upadł, gdyby nie stojący obok medycy. Odtrącił ich ręce
i spróbował jeszcze raz.
- Nie wolno ci się teraz zbytnio ruszać. Masz złamany palec
i kilka głębszych ran…
Tym razem udało mu się utrzymać w pozycji stojącej. Widząc ciało pokryte bandażami, licznymi sińcami i szwami
oraz świadczące o niedożywieniu wystające
żebra, zaśmiał się. Wyglądał jak kukiełka! Zupełnie jak zniszczona kukiełka.
Rozbawiła go też zadziwiająca zmiana w zachowaniu Kanamejczyków. Czy to nie
dziwne, że ręce, które wcześniej kłuły, cięły i łamały, stały się nad wyraz
delikatne? Ciało, które jeszcze kilka dni temu było bite, sponiewierane i
umęczone, zostało umyte, odżywione i leczone ze szczególną starannością.
Oczywiście nie byli to ci sami ludzie, którzy go przesłuchiwali. Ale Hideki
traktował Kamaneczyków jako ogół. Grzechy jednego z nich zapamiętywał w odniesieniu do całej
społeczności.
- Usiądź – zwrócił się do niego lekarz grzecznym tonem. Jakże ich uniżenie było zabawne. – Przez następne miesiące…
Rozbawienie prysło.
- Miesiące… - powtórzył Hideki z niedowierzaniem. – Przez następne
miesiące?
- Tak… Twoja rehabilitacja może potrwać kilka miesięcy…
Chłopak poczuł jak gorąca krew napływa mu do skroni. Jakiś głos
w głowie krzyczał: „Uspokój się! Myśl, co robisz!”, ale porywcza część natury
nie chciała go słuchać. Gniew wziął górę nad rozwagą.
- Gdzie są moje rzeczy? – Ton głosu Hidekiego zmroził krew
w żyłach medyków. – Gdzie są moje rzeczy?! – powtórzył, nie doczekawszy się
odpowiedzi.
- Jakie rzeczy? Kiedy tu przyszedłeś nie miałeś nic ze sobą…
Hideki obrzucił ich gniewnym spojrzeniem. Czyżby uważali,
że jego spodnie nie mieszczą się w kategorii rzeczy? Może i nie były w zbyt
dobrym stanie, ale mimo wszystko to wciąż było ubranie. Jego ubranie. Owinął
się więc prześcieradłem, gdyż miał w sobie jeszcze na tyle przyzwoitości, by
nie paradować w samej bieliźnie i pokuśtykał w stronę wyjścia. Oczywiście nie
bez sprzeciwu Kamaneczyków. Znów coś krzyczeli o zasłabnięciu, złamaniu,
odpoczynku i innych „błahostkach”. Hideki zupełnie ich zignorował. Na szczęście prawdopodobnie bali się do niego zbliżyć, by go powstrzymać.
Opierając się o ścianę
wyszedł na korytarz. Znów ujrzał ten piękny, polerowany granat oraz złote
ornamenty błyszczące w świetle pochodni. „Nie wiesz nawet, dokąd idziesz! Co
zamierzasz zrobić?!” – ostrzegał go wewnętrzny głos. „Dokąd? Do Kaname!”
Posuwał się powoli dość szerokim korytarzem. Napotykał co jakiś czas ludzi w
czarnych kimonach, którzy widząc go, przerywali rozmowy i wpatrywali się w
niego, nie kryjąc osłupienia. Nie zwracał na nich uwagi. W końcu korytarz przeciął dość dużą, wysoką, bogato zdobioną salę, z której rozchodziły się inne korytarze i przejścia.
Tam zatrzymali go strażnicy.
- To ty! Stój! - krzyknął jeden nich.
Hideki zatrzymał się po części z posłuszeństwa, po części ze zmęczenia tym drobnym wysiłkiem. Natychmiast został otoczony.
- Co tutaj robisz?
- Zwiedzam sobie ten pałac. A właściwie zwiedzałem, póki mi nie przeszkodziliście. Czy mógłbym ponownie podjąć tę czynność? - zapytał ironicznie grzecznym tonem.
- Dalej nie możesz przejść.
- Dlaczego?
- Do południowej części Shikaze Shitou nie wejdzie nic nieczystego.
Urashihara poczuł, że krew w jego żyłach wrze, roznosząc żar gniewu po całym ciele. Nic nieczystego?! Usłyszał za sobą szyderczy śmiech. Odwrócił się i napotkał pełne nienawiści i drwiny oczy, patrzące na niego z niekrytą wyższością. Ciemnowłosy mężczyzna z czerwoną przepaską na ramieniu minął go, cały czas się śmiejąc. Ten śmiech był skierowany do niego. Niczym oliwa podsycił ogień wściekłości.
- Nie wejdzie? Naprawdę? - szepnął i błyskawicznym ruchem wyminął otaczających go strażników.
Strażnicy z początku nie zorientowali się, co się stało. Żaden z nich nie został nawet lekko muśnięty przez Hidekiego. Jednak wojownik był jeszcze zbyt słaby, by im się wywinąć. Szybko go dogonili i przygwoździli do ściany.
- Myślisz, że możesz robić tu, co chcesz?! Ten pałac ma swoje zasady!
- Tak? To dlaczego tamten człowiek mógł przejść? - Wskazał na śmiejącego się z niego mężczyznę, który wraz z otaczającymi go żołnierzami minął pomieszczenie i szedł dalej korytarzem.
- On jest kapitanem! Natomiast ty... - Tu strażnik zmierzył go wzrokiem, dokładnie oglądając każdy jego siniec i wystającą kość. - Ty jesteś nikim - posumował swoje obserwacje, nie ukrywając politowania. - Na pewno nikim, kto mógłby przejść do południowej części.
- Południowej części...?
- Tak. Shikaze Shitou - Pałac Czterech Wiatrów albo, jak kto woli, Śmiercionośnego Wiatru*. Każdy kierunek ma tu swoje miejsce. Południowa część jest zamieszkiwana przez wyższych wojskowych, niektórych dworzan i pracującą w niej służbie. A także samego Kaname. Ty chyba nie jesteś nikim z nich.
- Chcę widzieć się z Kaname! - krzyknął Hideki, tracąc cierpliwość. W głowie wciąż słyszał głos rozsądku, lecz i tym razem go zlekceważył.
- To nie możliwe. Wracaj do...
Wojownik zaatakował go pięścią. Uderzenie nie było zbyt mocne, lecz wystarczyło, by wywołać bójkę. Hideki błyskawicznie został powalony na ziemię. Przy jego gardle pojawiło się pięć ostrzy.
- Ten pałac ma zasady! Jeśli tym razem je złamiesz, nie zostaniesz ponownie ocalony! Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele -ostrzegł go.
- Chcę widzieć się z Kaname! - powtórzył Hideki.
- Wątpię, by on chciał się widzieć z tobą - Kobiecy głos przerwał kłótnię.
Hideki powiódł wzrokiem w jego kierunku. Napotkał chłodne spojrzenie szmaragdowych oczu...
_____________________
*Shikaze Shitou - gra słów, choć nie wiem, czy udana, gdyż nie jestem pewna tłumaczenia słowa shitou. Tylko kilka razy spotkałam się z tłumaczeniem "pałac". Wybrałam je, bo najbardziej pasowało fonetycznie. Nawet jeśli nie jest poprawne, to, jak wspominałam, dostosowuję zasoby tego języka wedle potrzeb. Shi - 4 lub śmierć (stąd jest pechową liczbą w Japonii i nie tylko), kaze - wiatr.
~part of me~
Dziś dla wszystkich wytrwałych. Macie dla mnie dużo cierpliwości i wyrozumiałości. Nie wiem dokładnie, ile osób to czyta, ale bez względu na obecność odbiorców bądź ich brak będę to dziwadło pisać. Choćby czytała to tylko Malaria i to jedynie przez wzgląd na naszą znajomość i moje zaangażowanie. Komentuj, bez względu na to, czy Ci się podoba czy nie. Nigdy nie obraża mnie krytyka. Miłego dnia :D
Jestem zachwycona kolejnym rozdziałem ♥ Postać Hidekiego jest świetna ^^ Uwielbiam jego aroganckie wypowiedzi i sposób myślenia. :) Mogłabym godzinami pisać o walorach tego rozdziału, ale nie ma chyba takiej potrzeby bo Ty doskonale wiesz, że jestem Twoją wierną czytelniczką i fanką Twojego talentu ;* Czekam na kolejną część. Wybacz za mało konstruktywny komentarz samozwańcza-caryco ;* Yennefer
OdpowiedzUsuńIntrygujący wstęp, zastanowił mnie...
OdpowiedzUsuńNie moge doczekać się dalszych opowiadań :)
OdpowiedzUsuńAleż skąd Yennefer, moja szlachcianko, jest on bardzo konstruktywny. Masz rację, ja dobrze wiem, o co Ci chodzi. Bardzo cieszę, się, że mam takiego odbiorcę - czytelnika, który potrafi wychwycić moje zamysły. Eh... powtarzam się.
OdpowiedzUsuńWeronisza - ten tekst jest o dziwo autentyczny. Zrodził się gdy Malaria "chciała się zabić", bo miała mnie dosyć. Ale ja nie mogła na to pozwolić. Pobawiłam się w Kaname :)
Panie Krytyku, będzie Pan musiał zaczekać jeszcze jakieś 5-6 dni... może mniej, zobaczymy :D
Początek świetny, zawsze wychodzą Ci one tak poetycko... Gdy czytałam, jak zaszywają Hidekiemu rany, wzdrygałam się. Ile on musiał przejść, skoro teraz ignoruje własny ból i tak się zachowuje? Ciekawi mnie zakończenie, wydaje mi się, że ta kobieta to bohaterka prologu. Nie mogę się doczekać następnej części!
OdpowiedzUsuńCassie - jesteś genialna, tyle Ci powiem. Poza tym, że należysz do moich sił napędowych, to jeszcze jesteś bardzo bystrym czytelnikiem :D
UsuńCzyli mam rację! Teraz jeszcze bardziej nie mogę się doczekać części drugiej. :D
Usuń