1 kwi 2013

Rozdział I cz. 3 Wiatr złapany do słoika




Cesarze Tsukury to władcy konieczności. Kaname jest władcą kaprysu.

Kiedy ustala zasady, nie ustala zasad. 

Kiedy wskazuje hierarchię, nie wskazuje hierarchii.

Kiedy określa system, nie określa systemu.

Nie ma żadnych zasad, prócz jednej.

Słuszności jego kapryśnej woli.








Chłód.

Wilgoć.

Cisza.

Ciemność.

Ból.

Chłód. Zimno przenikające każdą cząstkę ciała. Bardzo nieprzyjemne odczucie. To właśnie ono pierwsze go przywitało.

Potem nienaturalna ciemność sprawiająca wrażenie namacalnego bytu, a nie tylko braku światła.

Następnie okropny ból rozjaśniający nieco umysł. Skutecznie rozproszył dziwne myśli.

„Dlaczego mnie boli? Dlaczego jest mi zimno? 
Myśl. Dlaczego może cię coś boleć? 
Walczyłem z kimś? 
Prawdopodobnie. 
To dlaczego wciąż żyję? Żyję…? 
Tak, żyjesz. Przecież czujesz ból. Musiałeś zostać ranny, a skoro żyjesz to pewnie i pojmany. 
Ta… pojmanie, racja. Już pamiętam. Psia krew… Dałem się złapać. Więc jestem w lochu. 
Stąd ta ciemności i cisza…”


Leżał na plecach na kamiennej podłodze, z której emanowało znienawidzone zimno. Adrenalina, towarzysząca mu podczas walki, przestała maskować obezwładniający ból. Czuł go w każdym centymetrze ciała. Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej, co skutkowało zawrotami głowy. Poczuł, że jego ręce i nogi są skute kajdanami... niestety jeszcze bardziej zimnymi niż posadzka oraz, co bardzo go zdziwiło, że jego stopa w przeciwieństwie do innych rannych części ciała została opatrzona. Wciąż straszliwie bolała... 

Na nowo dopadły go pokraczne myśli. Nie wiedział, czy to z powodu wyczerpania, czy też zwariował. Wydawało mu się, jakby jego ciało nie należy do niego. Nie czuł, że ma rękę. Czuł tylko, że ta ręka boli. Nie czuł, że ma nogę. Czuł tylko, że sprawia ona, że z cierpienia zaciska zęby. Nie czuł, że jest człowiekiem. Czuł, że jest uosobionym bólem.
Lecz przeżył już gorsze rzeczy. Zapewne każdy inny człowiek na jego miejscu byłby przerażony beznadzieją sytuacji, w jakiej się znalazł – zamknięty w lochach wroga, z poważnymi urazami, bez wody i pożywienia, doszczętnie wyczerpany, narażony na tortury. On jednak, uznał, że jego położenie jest… ciekawe. Oczywiście, gdyby pominąć to ostatnie.
„W końcu i tak nie dbam o to, co się ze mną stanie; nie mam nic do stracenia”. Ta myśl ku własnemu zaskoczeniu wprawiła go w zadumę. Poczuł coś dziwnego… jakieś ukłucie w sercu. Jakby… smutek. A może tylko mu się zdawało. Pojawiło się też inne uczucie - zadowolenie. Słyszał nieraz, jak żołnierze opowiadali o Imperium Kaname; o bitwach, z których albo wraca się zwycięzcą, albo wcale. Więc on przeżył jako jedyny... Ciekawe dlaczego? Może będą go przesłuchiwać...
,,Nic im nie powiem" - postanowił. "Choćby pytali mnie o samopoczucie! Znowu Ci odbija... Lepiej się prześpij"

Lecz sen nie przychodził. Jakże wspaniale byłoby znów być nieprzytomnym, zwolnionym z udziału w tym gorszym momencie życia... Właściwie, gdyby wtedy umarł... ,,Przestań tak myśleć" - upomniał się znowu. ,,Nie warto jeszcze umierać... Ale czy warto żyć... Jaki mam cel? Do czego dążę? Jaki jest sens tego wszystkiego? Jaki jest sens tego bólu?! Po co się tak męczyć?! Po co?!"
,,Z takim podejściem zanim ktoś po ciebie przyjdzie, zdążysz oszaleć. Tamten żołnierz krzyknął do ciebie, żebyś się poddał i oszczędził sobie męki. Nie zrobiłeś tego. Uznałeś, że jest sens w tym wysiłku. Nic się nie zmieniło. Jeśli nie masz celu, to niech jego szukanie stanie się celem. Weź się w garść i nie użalaj się nad sobą." Nieco uspokojony tą myślą, przesunął się powoli pod ścinę i oparł o nią poranione plecy. Przymknął oczy i błagał los o chwilę snu... Jego szczęka i pięści co jakiś czas się zaciskały, co pozwalało mu zdusić żałosne jęki cierpienia.



W takim stanie zastał go strażnik. 


Wszedł on do celi, rozpraszając ciemności światłem pochodni, a ciszę mącąc dźwiękiem otwieranego zamka. Jego wizyta trwała zaledwie parę sekund. Gdy jego poważne spojrzenie napotkało czujny wzrok więźnia, pośpiesznie wyszedł. Jego pojawienie się całkowicie przywróciło jeńcowi trzeźwość myślenia. Poczuł jak serce mu przyśpiesza. Co teraz się stanie? Będą go przesłuchiwać? Torturować? Może uznają, że nie jest im potrzeby i go zabiją? Zanim pojawił się strażnik wszystko to wydawało się takie odległe, nierealne. Pierwsza konfrontacja sprawiła, że błoga ignorancja tych wszystkich zagrożeń stała się niemożliwa.

Po paru minutach z zewnątrz dobiegły odgłosy śpiesznych kroków. Wojownik odruchowo przywarł mocniej do wilgotnej ściany. Drzwi ponownie się otworzyły, ale tym razem stała w nich całkiem spora grupka ludzi. Kilku z nich trzymało obnażone miecze. Pozostali weszli do środka. Mięśnie więźnia mimowolnie się napięły, oddech przyśpieszył. Wodził po podłodze prawą ręką, podświadomie szukając czegoś do obrony. Nie znalazł nawet małego kamienia. Strażnicy chwycili go mocno za ramiona. Zaczął się szarpać, choć wiedział, że to nie ma sensu, nie mógł jednak zapanować nad odruchami.

 Kanamejczycy wywlekli go na wąski, ciemny korytarz. Dwóch strażników wzięło jeńca pod boki, część ustawiła się z tylu w gotowości, by zadać cios w plecy, gdyby eskortowany chciał uciec. Mimo, że w korytarzy panował tłok poruszali się szybko…  za szybko dla jasnowłosego wojownika. Kajdany na nogach, złamane palce u stopy, wyczerpanie i ból - to wszystko nie pozwalało mu się poruszać, nie w takim tempie. Jednak strażnicy nie zwracali na to uwagi. Półprzytomny wojownik potykał się co kilka metrów. Ból w nodze stawał się nie do wytrzymania. Czuł jakby jego kości znów się łamały. Strażnicy niemal biegli wąskim, długi korytarzem. Kiedy w końcu ten korytarz się skończy? Kiedy w końcu przestaną biec? Upadł i tym razem nie miał już siły wstać. Mężczyźni po jego bokach musieli ciągnąć go przez ostatnie kilkanaście metrów.


 W końcu weszli do sporego, oświetlonego pomieszczenia. Sądząc po licznych drzwiach, prowadziło do niego wiele wejść. Sala była specyficznie urządzona, przynajmniej tak sądziłbym każdy Tsukurejczyk. Na środku stał wysoki stół z kilkoma krzesłami, przy kamiennych ścianach ustawiono długie ławy, na których siedzieli Kanamejczycy. Więzień nie zwrócił jednak na to uwagi. Strażnicy posadzili go na stołku przy stole na przeciwko człowieka, który, sądząc po przepasce na ramieniu, zajmował wyższe stanowisko. Był to mężczyzna w średnim wieku, dobrze zbudowany, o szerokich barach i przenikliwym spojrzeniu. 

- Kiedy się obudził? - zwrócił się do strażników.
- Nie później niż godzinę temu - odpowiedział jeden z nich.
- Powiadom o tym kapitana Ukitę.
- Tak jest.
- No dobrze... Zajmijmy się tym szczeniakiem - mężczyzna nachylił się trochę w stronę jeńca. - Radzę ci, odpowiadaj na pytania i nie próbuj żadnych sztuczek. Kim jesteś?
Chłopak wpatrywał się na niego tępo, bynajmniej nie szykując się do udzielenia odpowiedzi. Siedzący naprzeciw zaśmiał się pod nosem.
- Powtórzę: radzę ci, odpowiadaj, bo uwierz mi - syknął - znajdziemy sposób, by cię do tego zmusić. Więc słucham! Imię, nazwisko, stanowisko?
Jasnowłosy nie reagował. Siedział zgarbiony na stołku z nieprzytomnymi oczami wbitymi w stół. Jeden ze strażników pstryknął mu palcami przed nosem. Zero reakcji.
- Poruczniku, chyba się nad czymś zamyślił.
- Najwyraźniej - mruknął tamten. - Wypadałoby go trochę obudzić.
Strażnik wyszedł, by po chwili wrócić z wiadrem wody, które wylał na głowę więźnia. Ten szarpnął się niespokojnie nieco ożywiony. Kanamejczycy parsknęli śmiechem.
Porucznik zlustrował go wzrokiem i splunął.
- Pewnie jesteś potomkiem ludzi zza gór. Słomogłowi! Przybłędy, pasożytujecie na naszych krajach! Dlaczego nie wrócicie do siebie? Ale wiesz co? Słyszałem, że jesteście ciency. Zaraz wszystko nam wyśpiewasz! Już my cię śpiewu nauczymy!
- Raczej wycia i jęku - wtrącił jeden z Kanamejczyków siedzących na ławie.
Porucznik wstał i zaczął powoli okrążać stół. 
- Więc jak? - zatrzymał się za plecami wojownika i nachylił do jego ucha. - Przedstawisz się nam, słomogłowy?
Więzień powoli odwrócił głowę w jego stronę i zmusił usta do uśmiechu.
- Obawiam się, że nie umiem śpiewać - szepnął przymilnym głosem. - Nauczycie mnie?
Porucznik kopnął stołek, który złamał się i wraz z siedzącym uderzył o podłogę. Podszedł do leżącego wojownika i pociągnął go za włosy do góry tak, że ich twarze znalazł się na jednej wysokości.
- Ależ oczywiście - odpowiedział naśladują jego ton głosu i uderzył go w twarz. - Przynieście nam tu trochę zabawek - polecił siedzącym. - Nieco się z nim  zabawimy - po czym zaśmiał się głośno i pokręcił głową. - Nie wiesz, w co się wpakowałeś. 



Posłaniec kapitana Ukity usłyszał przeraźliwy krzyk, już gdy zbliżał się do lochów. Zmartwiło go to, więc przyśpieszył kroku. Przesłuchiwany najwyraźniej starał się tłumić krzyk, bo po chwili dało się słyszeć już tylko ciche pojękiwanie. Gdy wszedł do środka, zobaczył więźnia leżącego w kałuży wody zabarwionej krwią. Jego ciałem nieustannie wstrząsały spazmy bólu. Kilka osób go przytrzymywało. Porucznik stał na nim. Dopiero po chwili wysłannik dojrzał, że stoi on całym ciężarem na stopie więźnia. Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Na stole leżały różne narzędzia tortur. Nie wydawało się, by ktoś już ich używał. Zdążył. Na szczęście. 

- Poruczniku.
Jego głos został stłumiony przez salwy śmiechu oraz krzyk przesłuchiwanego.
- Poruczniku!
- Co znowu?
- Rozkazy od Kaname!
W sali błyskawicznie zrobiło się ciszej. Porucznik podszedł do posłańca, który przekazał mu coś na ucho. No twarzy mężczyzny przeszedł grymas niezadowolenia i gniewu. Zaczęli wymieniać zdania, dając tym samym jeńcowi chwilę wytchnienia. 
Słysząc imię Kaname podniósł on głowę i wytężył słuch. Jednak jedyne co zarejestrował jego półprzytomny umysł, to "co on sobie wyobraża...po co mu to... takie są jego rozkazy...jak mam prowadzić prze..." Co to mogło oznaczać? Czego tak wpływowy władca jak Kaname może od niego chcieć? Cokolwiek to jest, nie dostanie tego. Pokrzepiony swoim postanowieniem przygotował się na kolejne pytania i następujące po braku odpowiedzi uderzenia. Ku jego zdziwieniu porucznik milczał.
- Wciąż nie nauczyłem się śpiewać - szepnął jasnowłosy zachrypniętym głosem.
- I dziś już się nie nauczysz - burknął porucznik, bardziej w stronę posłańca Ukity, niż jego. - Ale jutro też jest dzień -dodał. - Wyprowadzić go.






            - Panie - zwrócił się Ukita do siedzącego na tronie władcy. - Tak jak nakazałeś, poleciłem, by wstrzymano się od tortur. Obawiam się jednak, że zdążyli już go trochę poturbować...

- Nie szkodzi. - odpowiedział lekko Kaname. - To się nawet dobrze składa. Lecz od tej pory włos nie może mu spaść z głowy. 
- Rozumiem...
- Doprawdy? - uciął Kaname, unosząc brew.
Ukita zamilkł. Nie, nie rozumiał jego postępowania. Nie miał bladego pojęcia, co Kaname wyprawia i czemu zabrania tortur, skoro kazał przesłuchiwać wojownika. Na dodatek nie interesowały go plany Tsukury, szpiedzy, strategiczne informacje. Nakazał natomiast pytać pojmanego o imię, pochodzenie, rangę, przeszłość...
- Zresztą nie ważne, co o tym myślisz - powiedział król, jakby czytając mu w myślach. - Czyż nie?
- Oczywiście. Zawsze będę się z tobą zgadzać, panie. Dopilnuję, żeby więźniowi nic się nie stało. W końcu jestem za niego odpowiedzialny - dodał nieco ciszej.
- Nie jesteś tym zachwycony. Ale w końcu, to ty go pojmałeś. Jednak nie stanąłeś z nim do walki. Ciekawe... i niebezpieczne, bardzo niebezpieczne dla ciebie. Wiesz, że okazując strach, staniesz się bezużyteczny. A ty jesteś przecież kapitanem.
- Nie bałem się, panie - odparł ze spokojem Ukita. - Nigdy nie podejmuję niepotrzebnego ryzyka. To moja zasada. 
- Twój sceptycyzm jest zadziwiający, choć niekiedy przydatny.
Kaname zawiesił wzrok gdzieś w nieskończoności. Po ustach błąkał mu się uśmiech, który nie miał nic wspólnego z radością.
- Czy mogę o coś spytać?
- Oczywiście, Ukita.
- Po co ci ten chłopak?
- Żeby usidlić wiatr - odpowiedział nieobecnym tonem.
- Ale czy wiatr złapany do dzbana, nie przestaje być wiatrem?
- Słuszna uwaga. Lecz ja, Ukita, nie będę go zatrzymywać. Ja nadam mu kierunek. 






                                                                 ~  Part of me  ~     







Ten fragment dedykuję wszystkim, którzy nie zrazili się do tego opowiadania pierwszą częścią, która mi kiepsko wyszła i sięgnęli po część drugą. Szczególne podziękowania dla Malarii, ludzi z mojej grupy AA (jeśli nie podoba się Wam takie określenie to najmocniej przepraszam), co należy rozumieć jako grupę Anonimowych Artystów oraz wszystkich, którzy zostawili komentarz. Pozdrawiam też tych, którzy trafili tu przypadkiem i pewnie już nie powrócą... Ale wtedy nie czytaliby raczej całego posta :). Zapraszam do komentowania. Do następnego razu. 




1 komentarz:

  1. Współczuję chłopakowi i jednocześnie podziwiam go za upór. Jestem ciekawa co też ten Kaname dokładnie zamierza z nim zrobić: przerobić na swojego wojownika i skierować przeciwko Tsukurejczykom (pamiętam nazwy, jestem z siebie dumna ;D) czy może coś jeszcze gorszego?
    Ten Ukita wydaje mi się całkiem w porządku, jak na podwładnego tyrana :)

    OdpowiedzUsuń

Jak miło, że decydujesz się na skomentowanie. Tylko pamiętaj - szczerość najważniejsza!